Sobotni występ Any Moury we Wrocławiu był co najmniej
trzecim koncertem Artystki w tym mieście – poprzednio Ana wystąpiła we
Wrocławiu w marcu 2015 r. w ramach Ethno Jazz Festivalu. Tym razem przyjechała do Narodowego Forum Muzyki,
by promować ostatnią płytę Moura. Był to bardzo udany koncert, podobał mi się
dużo bardziej niż ten bielski z ubiegłego roku (pisałem o nim tutaj) i chyba
nawet bardziej niż ten w Wiedniu, na którym byłem – też w ubiegłym roku
(tutaj). Być może miała znaczenie reakcja publiczności, która we Wrocławiu
reagowała na kolejne utwory dużo bardziej entuzjastycznie niż w Bielsku-Białej.
Program koncertu był bardzo podobny. Nie jestem pewny czy dobrze zapamiętałem kolejność utworów, ale to w sumie nie jest aż tak istotne... Zaczęło się od niesamowitego Moura Encantada (muz. Fado Cravo, sł. Manuela de Freitas), którego wersja live
wywołuje gęsią skórkę i wprowadza fantastyczną atmosferę, która utrzymuje się
przez cały koncert. Kolejnym utworem było liryczne Ai Eu (muz. Luis José
Martins, sł. Pedro da Silva Martins), równie pięknie brzmiące na żywo, co na
płycie. Burzę oklasków i okrzyków zebrało piękne O Meu Amor Foi Para o Brasil
autorstwa Carlosa Té, które publiczność znała, niektórzy śpiewali bowiem z
Artystką. Przy Fado Dançado (muz. i sł. Miguel Araújo Jorge) nogi same rwały
się do tańca. Także i tym razem Ana krótko przypomniała rodowód gatunku fado i
jego pochodzenie od tańca z XIX w. Nawet jeśli fado opowiada smutne historie,
Portugalczycy często tańczą do jego rytmów. Dodatkową oprawą poszczególnych
utworów były pojawiające się na telebimie z tyłu sceny filmy, niejako ilustrujące
lub stanowiące tło do utworów. W przypadku Fado Dançado były to powtarzające
się sekwencje tańczących nóg. Bardzo pomysłowe i przyjemne dla oka. Potem znowu
zmienił się nastrój na bardziej refleksyjny, a to za sprawą utworu Ninharia
(muz. Fado Carlos da Maia, sł. Maria do Rosário Pedreira).
W pewnym momencie ze
sceny zeszli prawie wszyscy muzycy – został tylko Ângelo Freire no i Ana Moura.
Od razu domyśliłem się, że zaraz wykonają Maldição (muz. Alfredo Marceneiro,
sł. Armando Vieira Pinto). Uwielbiam ten utwór i mogę słuchać godzinami. To
fado Amálii Rodrigues, które Ana Moura nagrała na specjalną płytę poświęconą
tej Artystce, i które wykonuje na koncertach. W Bielsku zabrakło tej pieśni i
był to jeden z minusów tamtego wieczoru. We Wrocławiu wyszło po mistrzowsku, Ana dała z
siebie wszystko, ale także gitara portugalska Ângelo Freire wybrzmiała
niesamowicie. Publiczność sowicie wynagrodziła Artystów brawami. W przerwie
koncertu (przerwa była tylko dla Any, która poszła się przebrać; w pierwszej
części koncertu wystąpiła w czarnej sukience, tej samej co na poprzednich
koncertach, w drugiej w złotej, która zastąpiła srebrną z poprzednich
wystąpień; wg mojej teorii srebrna się „rozsypała”…) instrumentalny utwór
zagrali towarzyszący Anie muzycy. Oprócz grającego na gitarze portugalskiej
Ângelo Freire, na gitarze basowej zagrał André Moreira, na gitarze klasycznej
Pedro Soares, na perkusji Mario Costa, a na klawiszach João Gomes. Niektórzy z
nich wystąpili w muszkach, co wyglądało dosyć efektownie, co z kolei widać na zdjęciach.
Druga część koncertu rozpoczęła się utworem Eu Entrego (muz. i sł. Edu
Mundo), który na płycie Ana wykonuje razem z Omarą Portuondo. W wersji solowej
wypadło równie genialnie. W dalszej kolejności był, zdaje się, spopularyzowany
przez Amálię Rodrigues utwór Valentim, który Ana nagrała na tę samą płytę co
Maldição (tam w nagraniu towarzyszył jej Bonga). Publiczność włączyła się do
wykonania klaszcząc w rytm.
Tego wieczoru jeden utwór Ana zaśpiewała po angielsku i był to
oczywiście Lilac Wine z repertuaru Niny Simon, którego własną fadową wersję Ana
nagrała na płytę Moura. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że Nina Simon to jedna
z najulubieńszych wokalistek Any Moury w ogóle. Też uwielbiam ten utwór
zwłaszcza w wykonaniu Any, tym przyjemniej było mi znowu posłuchać go na żywo.
Oprócz wymienionych piosenek Ana zaśpiewała jeszcze genialne Bailinho à
Portuguesa (muz. i sł. Alberto Janes) z płyty Aconteceu i cudowne Porque Teimas
Nesta Dor (muz. Carlos Gomes,
sł. José Luis Gordo) z Guarda-me a Vida Nas Mãos. Trochę szkoda, że tak
mało utworów z pierwszych płyt Any pojawia się obecnie na jej koncertach, z
drugiej jednak strony zdaję sobie sprawę, że trudno to pogodzić, a i tak nawet
połowa materiału z płyty ostatniej nie mieści się w programie.
W pewnym
momencie rozległy się dźwięki Dia da Folga (muz. i sł. Jorge Cruz) i już
wiedziałem, że to prawie koniec koncertu. Publiczność klaskała w rytm muzyki, dodatkowo Ana nauczyła nas, jak się powinno klaskać do tej piosenki. Na telebimie pojawił
się filmik nawiązujący do teledysku – te same elementy i klimat. Bardzo fajnie
to wyglądało. No i po tej piosence, podczas której Ana przedstawiła towarzyszący
jej zespół, był oficjalny koniec koncertu. Na szczęście publiczność się spisała
i były bisy. I to jakie. Pięknie wykonane Locura (muz. Júlio de Sousa, sł.
Frederico de Brito), dosłownie majstersztyk, do tego stopnia, że jeszcze
podczas trwania tego fado było mi szkoda, że zaraz się skończy. Drugim utworem
na bis było Desfado (muz. i sł. Pedro da Silva Martins), które jak zawsze
porwało publiczność. Wyraźnie było widać, że Ana jest zadowolona z tego, jak
wrocławianie reagują na jej muzykę. Pewnie pamiętała, że była tu już kilka
razy, co na pewno miało znaczenie.
Sama Ana, mimo iż obecnie jest po dłuższym
odpoczynku od śpiewania – od stycznia do marca miała wakacje po dosyć intensywnej trasie koncertowej w ubiegłym roku – jest w
doskonałej formie. Już tak mam, że pod koniec jej koncertów wydaje mi się, że trwał on dopiero chwilę, że było dopiero kilka piosenek, a już koniec... Tymczasem wrocławski koncert trwał w sumie prawie 110 minut, czyli nie tak krótko. Ale to chyba dobrze, że pozostaje niedosyt, i że od razu ma się chęć na kolejny taki występ. Oby jak najszybciej. Na razie na dalszej trasie koncertowej Any nie ma polskich miast, ale może to się jeszcze zmieni. Zawsze też można się załapać na koncerty za granicą, chociażby w Portugalii, gdzie jeszcze w kwietniu Ana zaśpiewa kilka razy.
Jestem pod wrażeniem wrocławskiego koncertu, jeszcze dziś pisząc o nim. Siedząc na widowni zauważyłem kilka osób, które były też na koncercie w Bielsku-Białej (ale też na niedawnym wrocławskim koncercie Cristiny Branco) – ciekawe, czy mają podobne przemyślenia odnośnie tych dwóch koncertów co ja...
Komentarze
Prześlij komentarz