Ana Moura w Wiener Konzerthaus (źródło zdjęcia tutaj) |
Przepraszam za opóźnienie, bo już dwa tygodnie minęły od koncertu Any Moury w Wiedniu, a muszę przyznać, że było to dla mnie niemałe przeżycie. Może dlatego, że długo czekałem na możliwość bycia na występie Any...
O koncercie Any Moury w stolicy Austrii wiedziałem na długo przed
tym, zanim pojawiły się informacje, że Artystka wystąpi także w Bielsku-Białej
(dokąd mam z Katowic rzut beretem), ale bilet kupiłem dopiero jakoś tydzień
przed tym, gdy podano termin polskich występów. No cóż, miały być dwa koncerty
w krótkim odstępie czasu, aż okazało się, że basista złamał palec i koncerty w
Polsce (ale także w Niemczech i Szwajcarii) zostały odwołane. Tym bardziej
cieszyłem się z posiadanego biletu na występ w Wiener Konzerthaus, tym
bardziej że data koncertu przylegała do długiego weekendu. No i nie został
odwołany!
I muszę potwierdzić, że basista André
Moreira miał coś z prawą dłonią. Jeszcze podczas wiedeńskiego koncertu miał ją
całą zabandażowaną, a spod opatrunku wystawały tylko dwa palce. Ale grał po
mistrzowsku, więc chyba wszystko zmierza w dobrym kierunku. Ciekawe, czy czuje
się winny, że z jego powodu fani z trzech państw nie poszli na koncerty…
Koncert rozpoczął się z około
10-minutowym opóźnieniem – publiczność wiedeńska na ostatnią chwilę zajmowała
miejsca i pewnie to był powód. Ale w końcu się rozpoczęło. Muszę jeszcze dodać, że sala koncertowa jest fantastyczna, fakt że „z epoki”, jednak występ w niej to musi być dla artysty przyjemność. A jeśli ktoś bywa w Wiedniu to warto śledzić repertuar Wiener Konzerthaus, bo często występują tu artyści z Portugalii. Ale czas na mój koncert. Najpierw na scenę,
jak to zwykle bywa, weszli muzycy – Pedro Soares, który grał na gitarze
klasycznej, Ângelo Freire na gitarze portugalskiej, wspomniany już André
Moreira na gitarze basowej, João Gomes na klawiszach i Mario Costa na perkusji.
Muzycy zebrali duże brawa już za samo pojawienie się, zwłaszcza Ângelo Freire,
który jest zaliczany do ścisłej czołówki mistrzów gitary portugalskiej, co
zresztą pokazał na koncercie nie raz. Ale o tym później.
Gdy rozległy się dźwięki pierwszego
utworu, Moura Encantada, na scenę weszła ubrana w czarną sukienkę z frędzlami
Ana Moura. Frędzle miały znaczenie, były swego rodzaju rekwizytem – Ana chwytała je podczas śpiewania
przeżywając przekazywane publiczności utwory i emocje. Już od pierwszych
dźwięków zrobiło się magicznie, koncert otworzył ten sam utwór, który
rozpoczyna płytę Moura. Repertuar z ostatniej płyty dominował podczas tego wieczoru, co nie dziwi, skoro trasa promuje właśnie ten krążek. Już tym pierwszym utworem Artystka pokazała, że nie tylko na płycie brzmi świetnie. Jej głos był niesamowity, o niezwykłej barwie, silnym brzmieniu i doskonale oddający emocje, które towarzyszyły Anie podczas wykonywania tego utworu, jego przeżywania i oddawania dźwięków publiczności. Tak było zresztą z każdym następnym utworem. Drugim w kolejności był Ai Eu autorstwa Pedro da Silva Martinsa, którego wykonanie tylko utwierdziło mnie, że warto było na ten wieczór czekać. Po jego zaśpiewaniu Artystka przedstawiła się z publicznością, najpierw po portugalsku zwróciła się do obecnych na sali rodaków (Portugalczycy za granicą, także w Polsce zawsze przychodzą na koncerty swoich artystów − przekonałem się o tym kolejny raz), później przeprosiła ich i powiedziała, że będzie mówić po angielsku, by być lepiej rozumianą. Po niemiecku powiedziała tylko Guten Abend, czym i tak zasłużyła na gromkie brawa.
Kolejnym utworem był niezwykle wpadający w ucho O Meu Amor Foi Para o Brasil, który dosyć często pojawiał się w programie Marcina Kydryńskiego „Siesta” i został umieszczony na ostatniej płycie Siesta Festival. Zapowiadając Fado Dançado Artystka przypomniała to, o czym można przeczytać w książce
Historia Fado (zob. tutaj), że w XIX w. fado było tańcem, oraz że utwór z jej płyty nawiązuje do muzyki z północy Portugalii i jest innym niż tradycyjnym spojrzeniem na fado. Nie jestem znawcą, ale to raczej trudny utwór do śpiewania na żywo, a Ana wykonała go fenomenalnie, bez jednej fałszywej nutki, bez zadyszki i żadnego niepożądanego dźwięku. W trakcie następnej piosenki trochę zmienił się nastrój, wybrzmiały bowiem dźwięki utworu Ninharia, który z płyty mogę słuchać godzinami, a którego wersja koncertowa również jest niesamowita, wręcz magiczna. Następnie zabrzmiał utwór Porque Teimas Nesta Dor, który nie pochodzi z ostatniej płyty. To niezwykle wdzięczny temat z pierwszego albumu Any Moury Guarda-me a Vida Nas Mãos (2003). Kolejny utwór należy do moich ulubionych utworów fado i cieszę się, że znalazł się także w repertuarze Any Moury. To niezwykłe Maldição, którego wersja studyjna w wykonaniu Any ukazała się w ubiegłym roku na płycie wydanej w hołdzie Amálii Rodrigues, na której pojawili się różni Artyści. Maldição w wersji koncertowej bardzo różni się od tej znanej z płyty. To swego rodzaju studium fado a także możliwości wokalnych Any Moury. Słuchając tego, miałem ciarki na skórze, to było niesamowite. Okazję do popisów miał tutaj też Ângelo Freire, którego solówka wzbudziła niemały zachwyt − nie był to jego pierwszy solowy popis podczas tego koncertu, ale chyba pierwszy tak widowiskowy.
Po tym utworze Ana zeszła ze sceny zostawiając publiczność, jak to powiedziała, w dobrym towarzystwie muzyków, którzy mogli popisać się swoimi możliwościami grając po kolei solówki w długim utworze instrumentalnym, składającym się w sumie z trzech części. W Pierwszej najbardziej wykazywał się Ângelo Freire rozgrzewając do czerwoności swoją portugalską gitarę i publiczność, potem André Moreira pokazał co potrafi zrobić z gitarą basową, a następnie Mario Costa szalał na instrumentach perkusyjnych. Całość zamknęła znowu gitara portugalska z towarzyszeniem klasycznej. Muzycy zebrali za ten instrumentalny utwór brawa nie mniejsze niż główna gwiazda wieczoru.
Potem rozbrzmiały dźwięki Eu Entrego i na scenę weszła ponownie Ana Moura, tym razem w białej sukience, tej widocznej na zdjęciach. Po zakończeniu utworu zapowiedziała następną piosenkę − Valentim, zapraszając do pomocy publiczność, która miała w odpowiednich momentach klaskać i śpiewać. To kolejny utwór ze wspomnianej wyżej płyty poświęconej Amálii Rodrigues (tej, na której znalazło się też Maldição). Było głośno, żywiołowo i bardzo dobrze to wszystko współgrało − publiczność, instrumenty i mocny wokal Any Moury. Zapowiadając Lilac Wine, wokalistka powiedziała, że gdyby tekst przetłumaczyć na język portugalski, byłby on idealnym fado. Też o tym pomyślałem, słuchając tej piosenki po raz pierwszy w wykonaniu Any Moury. Wokalistka nadaje mu czegoś magicznego, a przecież już w wykonaniu oryginalnym to niesamowita piosenka. Następne w kolejności było Bailinho à Portuguesa, pochodzące z płyty Aconteceu (2004). Znowu zrobiło się magicznie i także przy brzmieniu tego utworu swój udział miała publiczność. Także w następnym − Dia da Folga, który widownia śpiewała razem z Artystką, i który w wersji koncertowej trwał chyba kilkanaście minut i sprawił, że zebrani fani nie chcieli wypuścić Artystów ze sceny. Dzięki temu były bisy. Zabrzmiało przepiękne Fado Loucura i jego wykonanie to było mistrzostwo. Poruszył mnie ten utwór tak samo jak Maldição, a może i bardziej. Już dla samego tego wykonania warto było przyjść na koncert. Na zakończenie, razem z roztańczoną w trakcie publicznością, Ana zaśpiewała największy przebój z poprzedniej (5-krotnie platynowej w Portugalii) płyty, czyli Desfado (tytuł utworu i płyty; 2012). Śpiewali wszyscy, nie tylko Ana Moura, były brawa mające zatrzymać jeszcze Artystkę na scenie. I została jeszcze chwilę, podczas narady z zespołem dotyczącej kolejnej piosenki publiczność wykrzykiwała swoje typy − ktoś prosił o Os Búzios, ktoś inny o Mapa do Coração. Jakaś dziewczynka podeszła pod scenę i powiedziała coś Anie „na ucho”. Ja łudziłem się, że będzie A Penumbra, Até Ao Verão czy Clandestinos do Amor. Wybrzmiały jednak dźwięki czegoś, co gdzieś już słyszałem, jakiś tradycyjny utwór portugalski, którego tytułu jednak nie znam, i którego jak dotąd nie udało mi się znaleźć w sieci. Spodobało się, zwłaszcza że Ana wplotła do tekstu niemieckie Guten Abend.
No i potem koncert się zakończył. Wydawało mi się, że trwał zaledwie chwilę, a już się kończy, ale tak naprawdę występ trwał ponad dwie godziny. Niestety nie było wielu utworów, które chciałbym usłyszeć na żywo, ale rozumiem, że spóźniłem się. Obecnie trwa trasa promująca album Moura i utwory z tego krążka przeważają na koncertach. Zresztą bardzo dobrze brzmią na żywo, nie tylko na płycie, która jak wiadomo jest świetna (pisałem o niej tutaj). Zabrakło mi tytułowego utworu Moura, który zaliczam do moich ulubionych z płyty. Ale nie można mieć wszystkiego. Pozostaje czekać na koncerty w Polsce. Co prawda w Lublinie nie ustalono (przynajmniej na razie) nowego terminu, za to w Bielsku-Białej Ana Moura zaśpiewa 29 września. Pojawiła się też zapowiedź koncertu na przyszły rok − 8 kwietnia 2017 r. Ana Moura wystąpi we Wrocławiu (jeśli pojawią się nowe daty, na pewne umieszczę je w kalendarzu tutaj). Tymczasem zostałem chwilowo zaspokojony jeśli chodzi o Anę Mourę na żywo. Chwilowo, czyli myślę, że do września jakoś wytrzymam :)
A informację o konkursie, w którym do wygrania płyta Leva-me aos Fados, znajdziecie tutaj lub w prawym menu tego bloga w zakładce Konkursy.
Historia Fado (zob. tutaj), że w XIX w. fado było tańcem, oraz że utwór z jej płyty nawiązuje do muzyki z północy Portugalii i jest innym niż tradycyjnym spojrzeniem na fado. Nie jestem znawcą, ale to raczej trudny utwór do śpiewania na żywo, a Ana wykonała go fenomenalnie, bez jednej fałszywej nutki, bez zadyszki i żadnego niepożądanego dźwięku. W trakcie następnej piosenki trochę zmienił się nastrój, wybrzmiały bowiem dźwięki utworu Ninharia, który z płyty mogę słuchać godzinami, a którego wersja koncertowa również jest niesamowita, wręcz magiczna. Następnie zabrzmiał utwór Porque Teimas Nesta Dor, który nie pochodzi z ostatniej płyty. To niezwykle wdzięczny temat z pierwszego albumu Any Moury Guarda-me a Vida Nas Mãos (2003). Kolejny utwór należy do moich ulubionych utworów fado i cieszę się, że znalazł się także w repertuarze Any Moury. To niezwykłe Maldição, którego wersja studyjna w wykonaniu Any ukazała się w ubiegłym roku na płycie wydanej w hołdzie Amálii Rodrigues, na której pojawili się różni Artyści. Maldição w wersji koncertowej bardzo różni się od tej znanej z płyty. To swego rodzaju studium fado a także możliwości wokalnych Any Moury. Słuchając tego, miałem ciarki na skórze, to było niesamowite. Okazję do popisów miał tutaj też Ângelo Freire, którego solówka wzbudziła niemały zachwyt − nie był to jego pierwszy solowy popis podczas tego koncertu, ale chyba pierwszy tak widowiskowy.
Po tym utworze Ana zeszła ze sceny zostawiając publiczność, jak to powiedziała, w dobrym towarzystwie muzyków, którzy mogli popisać się swoimi możliwościami grając po kolei solówki w długim utworze instrumentalnym, składającym się w sumie z trzech części. W Pierwszej najbardziej wykazywał się Ângelo Freire rozgrzewając do czerwoności swoją portugalską gitarę i publiczność, potem André Moreira pokazał co potrafi zrobić z gitarą basową, a następnie Mario Costa szalał na instrumentach perkusyjnych. Całość zamknęła znowu gitara portugalska z towarzyszeniem klasycznej. Muzycy zebrali za ten instrumentalny utwór brawa nie mniejsze niż główna gwiazda wieczoru.
Potem rozbrzmiały dźwięki Eu Entrego i na scenę weszła ponownie Ana Moura, tym razem w białej sukience, tej widocznej na zdjęciach. Po zakończeniu utworu zapowiedziała następną piosenkę − Valentim, zapraszając do pomocy publiczność, która miała w odpowiednich momentach klaskać i śpiewać. To kolejny utwór ze wspomnianej wyżej płyty poświęconej Amálii Rodrigues (tej, na której znalazło się też Maldição). Było głośno, żywiołowo i bardzo dobrze to wszystko współgrało − publiczność, instrumenty i mocny wokal Any Moury. Zapowiadając Lilac Wine, wokalistka powiedziała, że gdyby tekst przetłumaczyć na język portugalski, byłby on idealnym fado. Też o tym pomyślałem, słuchając tej piosenki po raz pierwszy w wykonaniu Any Moury. Wokalistka nadaje mu czegoś magicznego, a przecież już w wykonaniu oryginalnym to niesamowita piosenka. Następne w kolejności było Bailinho à Portuguesa, pochodzące z płyty Aconteceu (2004). Znowu zrobiło się magicznie i także przy brzmieniu tego utworu swój udział miała publiczność. Także w następnym − Dia da Folga, który widownia śpiewała razem z Artystką, i który w wersji koncertowej trwał chyba kilkanaście minut i sprawił, że zebrani fani nie chcieli wypuścić Artystów ze sceny. Dzięki temu były bisy. Zabrzmiało przepiękne Fado Loucura i jego wykonanie to było mistrzostwo. Poruszył mnie ten utwór tak samo jak Maldição, a może i bardziej. Już dla samego tego wykonania warto było przyjść na koncert. Na zakończenie, razem z roztańczoną w trakcie publicznością, Ana zaśpiewała największy przebój z poprzedniej (5-krotnie platynowej w Portugalii) płyty, czyli Desfado (tytuł utworu i płyty; 2012). Śpiewali wszyscy, nie tylko Ana Moura, były brawa mające zatrzymać jeszcze Artystkę na scenie. I została jeszcze chwilę, podczas narady z zespołem dotyczącej kolejnej piosenki publiczność wykrzykiwała swoje typy − ktoś prosił o Os Búzios, ktoś inny o Mapa do Coração. Jakaś dziewczynka podeszła pod scenę i powiedziała coś Anie „na ucho”. Ja łudziłem się, że będzie A Penumbra, Até Ao Verão czy Clandestinos do Amor. Wybrzmiały jednak dźwięki czegoś, co gdzieś już słyszałem, jakiś tradycyjny utwór portugalski, którego tytułu jednak nie znam, i którego jak dotąd nie udało mi się znaleźć w sieci. Spodobało się, zwłaszcza że Ana wplotła do tekstu niemieckie Guten Abend.
No i potem koncert się zakończył. Wydawało mi się, że trwał zaledwie chwilę, a już się kończy, ale tak naprawdę występ trwał ponad dwie godziny. Niestety nie było wielu utworów, które chciałbym usłyszeć na żywo, ale rozumiem, że spóźniłem się. Obecnie trwa trasa promująca album Moura i utwory z tego krążka przeważają na koncertach. Zresztą bardzo dobrze brzmią na żywo, nie tylko na płycie, która jak wiadomo jest świetna (pisałem o niej tutaj). Zabrakło mi tytułowego utworu Moura, który zaliczam do moich ulubionych z płyty. Ale nie można mieć wszystkiego. Pozostaje czekać na koncerty w Polsce. Co prawda w Lublinie nie ustalono (przynajmniej na razie) nowego terminu, za to w Bielsku-Białej Ana Moura zaśpiewa 29 września. Pojawiła się też zapowiedź koncertu na przyszły rok − 8 kwietnia 2017 r. Ana Moura wystąpi we Wrocławiu (jeśli pojawią się nowe daty, na pewne umieszczę je w kalendarzu tutaj). Tymczasem zostałem chwilowo zaspokojony jeśli chodzi o Anę Mourę na żywo. Chwilowo, czyli myślę, że do września jakoś wytrzymam :)
A informację o konkursie, w którym do wygrania płyta Leva-me aos Fados, znajdziecie tutaj lub w prawym menu tego bloga w zakładce Konkursy.
Ana Moura i jej zespół w Wiener Konzerthaus (źródło zdjęcia tutaj) |
Fantastyczna relacja. Słuchałam w tle wszystkich utworów. No i wiadomość o koncercie we Wrocku w 2017 - dzięki! :)
OdpowiedzUsuńLDW
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń